Oczywiście od razu się zakochałam, bo jak się nie zakochać w Alpach – nie da się. Na dobry początek pojechaliśmy zwiedzać szczyty. Taaaaak wysoko byliśmy!!! Tak wysoko, że paralotniarze z nami wyciągiem wjeżdżali. Rozejrzałam się i pomyślałam, „o raju tu dopiero jest pięknie”. I wtedy pojechaliśmy nad jezioro, takie z bajki niemalże, z bielusieńkim żwirkiem na plaży, przyklejone do wielkiej stromej góry (wspominałam już o zakochaniu). Na deser wpadliśmy do Wiednia, po poprzednich doznaniach już prawie wrażenia na mnie nie robił. Rozpieścili mnie Ala z Marcinem, nie ma co gadać.